Gdy wybierałyśmy się do ogrodu botanicznego, nawet nie wiedziałam, że są tam kameleony. Po prostu miałyśmy lukę kilkugodzinną a słyszałyśmy dobre rzeczy o ogrodzie, więc decyzja zapadła.
Dopiero przy kasie zauważyłam wydrukowaną informację - prośbę, by nie używać flesza aparatu fotograficznego, aby nie oślepić kameleonów. Wtedy przeczytałam od deski do deski ulotkę i dowiedziałam się, że kameleony mogą być obecne szczególnie w sekcji lokalnych roślin, występujących na Reunion. Przeszłyśmy niemal wszystkie pozostałe sekcje i dotarłyśmy do roślinności lokalnej, która nie wyglądała zbyt imponująco - nic chwilowo nie kwitło. Dokładnie oglądałam każde drzewo i gałąź, szukając bynajmniej nie elementów botanicznych ;)
Sekcja lokalna się skończyła, żadnego kameleona nie dostrzegłyśmy - i dopiero gdy na samym końcu, rozpaczając jak 5-latka "ALE JA CHCIAŁAM ZOBACZYĆ KAMELEONA" spojrzałam jeszcze raz na drzewa, zobaczyłam tego pana:
Naprawdę strasznie ciężko je zauważyć - nawet gdy się wie, że mogą tam być i idzie się powoli krok za krokiem, wypatrując ich dosłownie wszędzie :)
Sekcję lokalną przeszłyśmy jeszcze 2 razy, odnajdując 2 kolejne ziomki, każdy trochę inny. I oczywiście stojąc tam bardzo długo i gapiąc się na nie, jak powoli się przemieszczają. (Dla tych którzy nie widzieli: ruszają się jak małe, urocze roboty którym trochę się spaprała mechanika).
A ten pan jest chyba ukoronowaniem moich osiągnięć fotograficznych i odkrywczych tego dnia: zachowywałam się jak dzieciak, biegając i się szczerząc od drzewa do drzewa, a jednak udało mi się uzbroić w cierpliwość na tyle, by uchwycić to zdjęcie:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz