środa, 15 kwietnia 2015

Montpellier: VARIA.

Pozostał mi jeden folder ze zdjęciami, które nie mają ŻADNEJ estetycznej wartości poza czysto sentymentalną. 


Mój ulubiony bazarek z warzywami i owocami. Co dziwne - tańszy niż supermarkety, sprzedawca zawsze ten sam który mimo że wiedział, że nie mówię po francusku - zawsze uparcie mnie pytał w swoim języku co tam u mnie. I czasem nie pozwalał mi zapłacić za oliwki na wagę (omnomnoooom).
Zamiast siatek - zakupy się wrzucało do takiego oto kolorowego koszyka :D




Jedyny ładny budynek na terenie kampusu - o ironio, administracji.




Nauka przed egzaminami (które były totalnie do dupy, bo szczerze: kto potrafi ogarnąć 6 egzaminów w trzy dni - pod rząd?!)


gdy ma się tylko jeden talerz i jedną patelnię...

i gdy w sali zajęć nie ma ogrzewania.


małe smaczki Montpellier.

ser, który uparcie do tej pory nazywam "czarnym mózgiem" :D

i pożegnanie! Najgorsze na świecie, gdyż w dniu wyjazdu odbywał się strajk komunikacji miejskiej. Tramwaje sparaliżowane, ulice zakorkowane, żadnych taksówek. Long story short: dojechałam na miejsce z 7 minutowym opóźnieniem, z sercem na ramieniu, pewna że mojego busa już nie ma na przystanku [mimo, że wyszłam z godzinnym zapasem]. Autobus na szczęście poczekał po moim milionie telefonów błagalnych i nawet te 32 godziny podróży, które nadal były przede mną - wydawały się najlepszym co mnie spotkało.
Zdjęcie zrobione przy wyjeździe, trzęsącymi się rękoma, przy nadal przyspieszonym biciu serca po szaleńczym biegu i (omal) ataku histerii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz