Poza paroma dniami, zawsze ruszałyśmy od rodziców Helo; z naszej bazy wypadowej.
Jednak w przypadku karu Salazie (jednego z trzech na Reunion), aby zacząć wyprawę z samego rana, nocowałyśmy w uroczej wiosce Hell-Bourg (do której jechało się między klifami zapierającymi dech w piersiach).
Ruszyłyśmy z rana, planowałyśmy tylko krótką trasę pod górę, by podziwiać widoki. Trasa okazała się trudna jak dla mnie - 2 godziny po schodach w górę, bez żadnych płaskich odcinków (NIENAWIDZĘ SCHODÓW) - a i tak skończyło się na dodatkowych paru godzinach marszu przez tropikalną dżunglę (serio) i kilometry błota, aby ujrzeć z góry niepozorny wodospad. Satysfakcja, że dało się radę, jednak dodaje +10 do zadowolenia i do widoku wodospadu Trou de Fer. Za to po powrocie nogi dosłownie trzęsły mi się ze zmęczenia..
Chyba już starczy opisu; czas na foty, np. widoki z trasie przez Salazie:
Samo Hell-Bourg (jedno miejsce, dwa różne aparaty, dwa różne filmy):
Widoki po wejściu na górę pierwszego podejścia:
Na ten oto szczyt w chmurach chcę wejść następnym razem. Piton des Neiges:
Aż do samego Trou de Fer, które na zdjęciach Google wygląda tak:
źródło: www.lemonde.fr |
Ale z naszego punktu widokowego wyglądało to tak (jeśli chwilowo powietrze było wolne od chmur i mgły) ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz