Andrzej polecił nam trasę nad wodospad w Månafossen. Fajnie mieć GPS, ale tu akurat nie było opcji się zgubić:
A tak oto, proszę państwa, wyglądają w Norwegii publiczne tolety..
Podejście było krótkie, ale dość strome i częściowo z łańcuchami. Jednak w tę stronę dotarłyśmy bez problemu, dlatego wrzucam zdjęcia znad tego pięknego, ponad 90-metrowego wodospadu:
(Zdjęcie po prawej zrobione moim Ś.P. Olympusem, klimat jak z lat 90, ja w za dużej kurtce pożyczonej od Andrzeja, mokre spodnie, styl, szyk)Månafossen wygląda super, jest na tyle wysoki, że jego dno wygląda, jakby ktoś nieustannie rozlewał tam ciekły azot. Pewnie byłby jeszcze piękniejszy w słoneczny dzień, z tęczą itd, ale akurat od pogody w Norwegii nie można mieć zbyt wielkich oczekiwań..
Z Manafossen poszłyśmy parę kilometrów dalej, do Mån (oczywiście nie wiedząc w zasadzie dokąd i po co idziemy). Droga była całkiem urocza, choć zaczęło padać - jednak nie na tyle, aby przerwać mój lunch z widokiem:
Na tym etapie już lało :)
Ale nie poddałyśmy się i poszłyśmy kawałek dalej. Po płaskim (wow!), przez łąki, tuż przy strumieniu. W butach chlupało, ale dla tych widoków było warto:
ale, jak już wiadomo, czasem mgła robi robotę ;)
Bonus z naszym kierowcą, Anną Ciężką Nogą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz